Ta przypowieść piętnuje nasze samozadowolenie – ludzi pobożnych i zawsze „w porządku”.

Pewnych trudności nastręcza mi przypowieść o synu marnotrawnym. Ilekroć słucham tej przypowieści (a jeszcze bardziej kazań na jej temat), złości mnie sposób przedstawiania starszego brata syna marnotrawnego. Zwykle pokazuje się go jako wrednego typa, zazdrośnika, strasznego egoistę. Mnie się wydaje, że był on człowiekiem uczciwym, sprawiedliwym, solidnym… W każdym razie dobrze rozumiem jego postawę i nie wiem, dlaczego tak się go potępia.

Może to zbędne, ale na wszelki wypadek pokrótce przypomnę treść przypowieści o synu marnotrawnym zawartej w 15. rozdziale Ewangelii wg św. Łukasza. Ojciec ma dwóch synów; młodszy prosi o przypadającą mu w spadku część majątku, wyrusza z tym bogactwem w świat, trwoni wszystko, a kiedy dosięga dna, skruszony wraca do domu z nadzieją, że ojciec przyjmie go jako najemnego robotnika. Ojciec, widząc wracającego syna, wybiega mu naprzeciw, przytula, przywraca mu godność syna, z radości wyprawia huczną ucztę. W tym czasie starszy syn wraca z pola, a gdy dowiaduje się, co się stało, nie chce wejść do domu i robi ojcu wyrzuty, że tak wspaniałomyślnie przyjął marnotrawcę.

Na samym początku muszę przyznać, że mi również jest dość bliska postać tego starszego syna i w jakimś stopniu odruchowo się z nim utożsamiam. Myślę, że podobnie robi spora część pobożnych chrześcijan czy w ogóle przyzwoitych ludzi. Warto jednak od razu zaznaczyć, iż to, że utożsamiamy się z jakąś postawą, wcale nie oznacza automatycznie, że jest ona dobra.

Za dużo „ja”

Analizując tę przypowieść postaram się nie potępiać starszego syna, ale spojrzeć na jego zachowanie z innej perspektywy – z perspektywy ojca i tego młodszego, marnotrawnego syna i w tym świetle, a także w świetle ewangelicznego zamysłu zrozumieć, co w tym zachowaniu było złe.

Marnotrawny syn był świadom tego, co zrobił i nie miał ochoty wracać – był gotów zrównać się ze świniami, które pasł, ale to było niemożliwe. Powrót do ojca był jedynym ocaleniem dla niego. Nie liczył na to, że zostanie przyjęty z honorami. Wrócił skruszony po to, żeby ciężko pracować i zarobić na swoje utrzymanie.

Ojciec przede wszystkim cierpi, bo stracił syna, bo syn mu się zmarnował, zszedł na dno, wyszedł z kręgu ojcowskiej opieki i miłości. I to jest rana, której obecność, oddanie, posłuszeństwo i gorliwa praca drugiego syna nie może zabliźnić, co oczywiście nie oznacza, że dla tego drugiego syna ojciec ma mniej miłości. Kiedy więc marnotrawny wraca, kiedy okazuje się, że żyje, że można go ocalić – jest to po prostu ogromna radość dla ojca.

Co można uznać za winę syna starszego? Przede wszystkim to, że on w ogóle nie dostrzegł ocalenia i powrotu brata, ani radości ojca. Nie potrafił współczuć, czy – to chyba precyzyjniejsze słowo – współodczuwać. Nie zapytał, jak to się stało, że tamten wrócił, jak wrócił, co powiedział, co się z nim działo, w jakim jest stanie. A przecież przez cały czas nieobecności młodszego brata musiał widzieć ból i tęsknotę ojca, a teraz nie umiał się ucieszyć tym, że również ojciec jakoś „wrócił do życia”. Dostrzegł jedynie, że jemu dzieje się jakaś krzywda, że dotyka go niesprawiedliwość.

Trzeba usłyszeć tę rozmowę ojca i syna, tę lawinę wyrzutów wypowiadanych przez syna. Wszechobecne jest w nich „ja”: JA ci służę, JA nie przekroczyłem twego rozkazu, MNIE nie dałeś koźlęcia… Nasuwa mi się natychmiast pytanie: czy on kiedykolwiek poprosił, albo choćby pomyślał, żeby poprosić, czy w ogóle miał przyjaciół, czy był zdolny do tego, by im coś dać, by się z nimi bawić. Czy nie był zbyt skupiony na tym swoim „ja”. Co było motywem jego wiernej służby ojcu?

Wydaje mi się, że przyświecała mu mentalność niewolnika: trzeba robić, bo pan-ojciec każe. On nie miał poczucia, że to, co robi, robi także dla siebie, nie miał poczucia wspólnego dobra. Czy zrozumiał w ogóle te słowa ojca: moje dziecko, wszystko co moje, do ciebie należy.

Albo może myślał wprost przeciwnie: przecież połowa majątku, która została po odejściu brata należy się mi, jest moja, a oto ojciec rozdaje coś, co mi się należy, ojciec marnotrawi mój majątek. W takiej sytuacji zachowałby się w gruncie rzeczy tak samo, jak młodszy, marnotrawny syn, który zażądał swojej połowy bogactwa.

Papież Benedykt XVI komentując tę przypowieść napisał:

Starszy brat nic nie wie o wewnętrznej wędrówce i przemianie drugiego, o jego dalekiej drodze, upadku i podniesieniu się. Widzi tylko niesprawiedliwość. Okazuje się teraz, że i on w skrytości marzył o wolności bez granic, że w swym posłuszeństwie zgorzkniał wewnętrznie i obca mu jest łaska bycia u siebie, łaska autentycznej wolności, którą ma jako syn. (Jezus z Nazaretu, t. 1, s. 179).

Przypowieść z całą pewnością nie pochwala marnotrawstwa marnotrawnego syna, jego bezczelnego żądania połowy majątku, odejścia i hulaszczego życia. Pochwala natomiast jego uznanie błędu, skruchę i odwagę powrotu. A może nie tyle pochwala, co zachęca, by go w tym naśladować. Nie można zapomnieć, że jest to przypowieść ewangeliczna. Opisuje ona zatem nie tyle ludzkie relacje, ale raczej relację Boga do człowieka. W tym przypadku mówi konkretnie o sytuacji grzesznika, a przede wszystkim o postawie Boga wobec grzesznika.

Chodzi o ojca – nie syna

Dlatego dobrze, że coraz częściej nazywa się tę ewangeliczną historię przede wszystkim
„przypowieścią o miłosiernym ojcu”, a na drugim miejscu – „o marnotrawnym synu”. Bo w gruncie rzeczy najważniejszy jest tutaj właśnie ojciec i to, co on zrobił. A wobec Boga każdy człowiek jest grzesznikiem i każdy, w taki czy inny sposób, dopuszcza się marnotrawstwa: każdy człowiek przez grzech marnotrawi łaskę i świętość daną przez Boga, każdy zdradza miłość Boga, a siebie samego poniża. Wobec tego nie ma tutaj symetrii: dobry syn – zły syn, ale jest relacja: grzeszny człowiek (i starszy, i młodszy syn) – miłosierny Bóg.

Jest to jedna z wielu przypowieści, które przedstawiają ten sam temat. Dlatego też na pomoc można tu przywołać inną opowiedzianą przez Jezusa historię: o słudze, któremu pan darował dług, ale który sam nie potrafi, nie chce, darować znacznie mniejszego długu swojemu współsłudze (Mt 18,23- 35). Sam doświadczył wielkiego miłosierdzia, ale nie potrafi okazać miłosierdzia bliźniemu.

Czytając tę przypowieść jako opisanie nauki Chrystusa, trzeba koniecznie przywołać to, co Chrystus nazwał najważniejszym przykazaniem: będziesz miłował Boga, będziesz miłował bliźniego. W postawie starszego syna właściwie nie ma śladu takiej miłości ani do ojca, ani do brata – samo to staje się już winą i to większą niż popełnione przez młodszego marnotrawstwo. Najprościej chyba i najdobitniej wyraża tę prawdę zdanie św. Jana od Krzyża: pod wieczór życia sądzeni będziemy z miłości.

Nie bądź małoduszny

Właściwie przypowieść ta mogłaby w ogóle nie wspominać o starszym synu, a i tak byłaby jasnym przedstawieniem prawdy o miłosierdziu Boga wobec grzesznika, który do Boga powraca. Jeśli jednak epizod o starszym synu się tam pojawił, to ma on przekazać nam coś bardzo ważnego.

Z całą pewnością piętnuje on samozadowolenie tych, którym się wydaje, że są sprawiedliwi i pobożni, że są „w porządku”. W czasach Jezusa dotyczyło to pewnie pobożnych faryzeuszy, jak ten, o którym Jezus mówi w innej przypowieści (Łk 18,9-14), i który modli się: dzięki ci, Panie, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści itd.

W naszych czasach odnosi się to do zadowolonych z siebie i małodusznych chrześcijan, którzy z poczuciem wyższości i pogardą odnoszą się do bliźnich, których uważają za gorszych od siebie grzeszników. Na początku napisałem, że pewnie wielu pobożnych katolików (podobnie jak ja) czuje sympatię do tego starszego syna. Może jednak to poczucie sympatii powinniśmy potraktować jako wewnętrzne ostrzeżenie, które wzywa do większej miłości i miłosierdzia.

Zbawienie każdego grzesznika jest sprawą nie tylko samego grzesznika i Boga, ale jest sprawą wszystkich. Jest w Piśmie świętym takie zdanie: Bóg pragnie, aby wszyscy byli zbawieni (1 Tm 2,4). Dopóki w każdym z nas nie ma takiego samego pragnienia, jesteśmy wciąż daleko od Boga. Jako spowiednik nieraz zadaję penitentom za pokutę jakąś modlitwę w intencji „zatwardziałych grzeszników”. Bywa, że odczuwam przy tym niepokój: czy ja sam nie jestem takim zatwardziałym grzesznikiem i czy wobec tego, zadając taką pokutę, nie robię tego ze względu na własną korzyść. Ale jeśli nawet – to chyba nic złego.

Na koniec chciałbym jeszcze przytoczyć niedawno napotkany wiersz austriackiej poetki Christine Busta, inspirowany omawianą przypowieścią, który moim zdaniem zawiera genialną intuicję.

Inny powrót

Nie przygotuje mi uczty.
Cielę zje ktoś inny.
Mój brat je sprzedał.

Podobno nie był dobrym zarządcą.
Wynajmuje się teraz do pracy to w jednej, to w drugiej zagrodzie.
Ojciec musi czekać, co mu przyniesie.

Nie robię im wyrzutów.
Od dawna potrafię tylko
żebrać i kraść.

Najpierw odszukam swego brata
i poproszę go, żeby mnie odprowadził do domu.
Dopiero wtedy uklęknę przed ojcem.

I powiem: „Przebacz! Chciałem tylko zobaczyć cię
jeszcze ten jeden raz. Nie mam dla ciebie
nic oprócz brata.

Pobłogosław go! Ja na to nie zasługuję.
Zapomnij o mnie, wypędź mnie! Bo będzie za późno,
bym odszedł jeszcze raz – na zawsze”.

fot. flickr.com / Thomas Leuthard