Pokora nie polega na umniejszaniu swojej wartości

Mam pewną niezwykle utalentowaną przyjaciółkę. Komponuje muzykę i śpiewa jak anioł. Maluje obrazy, a do tego ma wyrafinowany gust. Jest miła i wspaniałomyślna oraz, jak mało kto, potrafi okazywać współczucie. Nadzwyczajnie piękna i utalentowana. A przy tym ma bardzo niskie poczucie własnej wartości.

Jak to możliwe?

Spotykam tę prawidłowość u wielu wartościowych ludzi. To tak jakby byli ślepi na to, co czyni ich tak wyjątkowymi. Często borykają się z niską samooceną i szczerze nie potrafią uwierzyć, gdy ktoś chwali ich samych lub ich twórczość.

Znam również biznesmenów, którzy odnieśli sukces, a czują się jak oszuści, oraz najlepiej sprzedających się autorów książek, którzy wierzą tylko w komentarze wyśmiewające ich pomysły. Są muzycy, którzy kwestionują swoje talenty i dają wiarę najbardziej surowym krytykom – mimo iż sprzedają wystarczająco dużo płyt, by spokojnie na siebie zarobić.

Myślę, że ludzie po prostu nie lubią samych siebie, a przez to traktują siebie w taki sposób, w jaki  nigdy nie odnieśliby się do drugiego człowieka. Słyszę ten głos za każdym razem, gdy ktoś wzdryga się na widok własnej twarzy na zdjęciu, albo kiedy słyszy nagranie własnego głosu. Zauważyłem, że ludzie używają słowa “nienawidzę” najczęściej właśnie w stosunku do siebie. Ta samo-nienawiść pochodzi z kilku źródeł, a wszystkie tkwią dość głęboko i mają dużą siłę.

Jednym z nich jest wstyd z przeszłości. Za każdym razem, gdy jako dzieci dzieliliśmy się jakąś częścią swojej osobowości lub swoją twórczością i byliśmy ignorowani czy odrzuceni – to zostawiało w nas jakiś ślad. Gdy rodzic nie poświęcał uwagi, albo kolega z klasy wyśmiał, nasze mózgi magazynowały takie doświadczenia jako traumatyczne.

Rozwinęliśmy się jako gatunek społeczny i nasze mózgi spędzają sporą część energii na ciągłym szacowaniu naszego statusu w grupie. Chcemy się pokazać innym z jak najlepszej strony, by mieć jak najlepszą pozycję. To pomaga nam zabezpieczyć byt we wspólnocie (dawniej nazywaliśmy to plemieniem) i by zapewnić najlepszego życiowego towarzysza (biologicznie patrząc nasze DNA chce połączyć się z innym zestawem DNA by się rozmnażać).

Innym źródłem jest strach przed pychą. Religie mają tendencję, by wiązać wstyd z grzechem – a to dobry sposób, by wywołać emocjonalną reakcję. Istnieje również skłonność, często słuszna, by minimalizować ego. Jednak nie można tutaj popadać w skrajności. Może się bowiem zdarzyć, że z obawy przed pychą będziemy nieustannie sprawdzać własne motywy i zapobiegawczo wyrywać kiełkujące poczucie własnej wartości z serca. Przecież cenimy pokorę, pragniemy jej.

Tyle że pokora nie polega na umniejszaniu własnej osoby, a raczej na tym, że mniej myślimy o sobie. Jak na ironię, ciągła obawa przed pychą nie ma nic wspólnego z pokorą – to raczej obsesja na swoim własnym punkcie.

W rzeczywistości, jakaś część ciebie jest darem, czyli zestawem skłonności i predyspozycji, które wyrosły niepowtarzalnie z genetycznej i epigenetycznej informacji, które potem utworzyły szablon dla Ciebie, tak jak i środowisko, które Cię ukształtowało. Ale ty, który spoglądasz w lustro, jesteś też tysiącem wyborów, których dokonujesz, jak na przykład: co zjeść lub co odpowiedzieć komuś, kto cię od tego obiadu odciąga.

Jesteś stanem ciągłego tworzenia, niestabilną równowagą pomiędzy naturą a wychowaniem. Twój szablon plus twoje wybory tworzą cały zbiór twoich wad i zalet. Może jesteś wysoki, ale nieśmiały. Albo bardzo niski, ale za to pięknie śpiewasz. Kimkolwiek jesteś, masz zarówno mocne jak i słabe strony. I obie są istotną częścią tego, kim jesteś.

Nasz wstyd sprawia, że udajemy przed sobą i innym, iż jesteśmy bez wad. Udawanie, że nie jest się słabym prowadzi do arogancji i sztucznej brawury. Z kolei dążąc do pokory często udajemy, że nie mamy mocnych stron – wstydzimy się tego, co robimy dobrze. To prowadzi do niskiej samooceny i wcale nie pomaga nam w prawdziwej pokorze.

Jak to wygląda w praktyce? Jestem świetnym mówcą, mogę olśniewać tłumy słowami. Nieźle piszę. Jestem dobrym mężem i ojcem. Jestem empatycznym i kochającym przyjacielem. Ciężko pracuję. Mam wiele mocnych stron.

Często bujam w obłokach i zapominam o różnych rzeczach – potrafię zatrzasnąć mieszkanie bez kluczy i miesiącami nie pamiętać, by zadzwonić do bliskich. Mam duży brzuch. Gdy jestem zmęczony lub podekscytowany, zaczynam bełkotać i pomijać poprawną wymowę. Nie mogę się oprzeć gorącej pizzy. Mam wiele słabych stron.

Niektórzy, czytając o moich mocnych stronach, będą zaskoczeni odwagą tych stwierdzeń. Ale to właśnie ich wstyd przez nich przemawia. Jestem wdzięczny za moje zalety, lecz wiem, że to nie ja je stworzyłem. Ciężko pracowałem, by je rozwinąć. Mówienie o tych rzeczach nie sprawia, że pysznię się jak paw, albo że wywyższam się nad innymi. Są częścią mnie.

Inni przeczytają moje słabe strony i powiedzą, że się nie lubię – że się wstydzę – lecz znów przemawia przez nich ich własny wstyd. Moje słabości również nie są czymś, co ja stworzyłem, choć w niektórych przypadkach pomogłem im wzrastać, tak jak moim silnym stronom. Są tak samo częścią mnie, jak moje zalety – co więcej – często z nich wynikają.

Bujam w obłokach ponieważ mam fenomenalny dar skupienia. Zapominam o kluczach, bo kontempluję jak współczesna kosmologia wpływa na nasze pojmowanie Boga i jak to może pomóc innym ludziom. Częścią tego, że jestem dobrym mówcą jest wyjątkowy i dziwaczny styl mojej wypowiedzi.

Objęcie obu stron – mocnych i słabych prowadzi do zdrowego podejścia, wdzięczności i pokory. Jestem świadomy swojej osoby, ale nie myślę o sobie tak dużo, jak wtedy, gdy wpadałem w obsesję pokory. Jestem kim jestem i z czasem mogę to zmienić.

Ta świadomość i akceptacja jest kluczowa. Jest to początkiem owocnego życia, o którym Jezus mówił i o którym pisał nawrócony Szaweł.

Jesteś silny i jesteś słaby. Obie strony są piękne. Zaakceptuj to. Pokochaj siebie.

Nigdy nie będziesz zdolny do miłości bliźniego, dopóki tego nie zrobisz.

Autor: Mike Mchargue, Relevant Magazine

tłumaczenie: K. Nowak