To nie jest kwestia wyznaniowa.

Z doktorem teologii Robertem Plichem OP, rozmawiają Bartosz Brzyski i Piotr Kaszczyszyn. 
Magdalena Środa mówi: „Biskupi, nie macie prawa dyskutować o aborcji! To są wasze konfesyjne przekonania i wracajcie z nimi do kościoła i sumień katolików, gdzie ich miejsce!”. Czy rzeczywiście Kościół, wchodząc w debatę o aborcji, posługuje się argumentacją z porządku religijnego, próbując w nieuprawniony dla demokracji sposób przekształcić ją w przepisy prawne?

Nauczanie Kościoła dotyczące aborcji nie ma charakteru konfesyjnego. Zwolennicy aborcji próbują sprowadzić problem do następującej argumentacji: aborcja to kwestia światopoglądu, mamy wolność religijną, więc macie prawo wierzyć, że życie ludzkie zaczyna się już od poczęcia, ale nie ograniczajcie naszej wolności, narzucając nam narzędziami legislacyjnymi wasze spojrzenie na tę sprawę. W ten sposób kwestia aborcji zostaje niejako „sprywatyzowana” i sprowadzona do pogadanki na temat osobistych przekonań.

Takie podejście jest jednak błędne. Zagadnienie statusu płodu ludzkiego i związana z nim sprawa aborcji to nie kwestia wiary czy religii, lecz rzetelnego rozumowania na gruncie ludzkiego doświadczenia i wiedzy naukowej.

Przeczytaj omówienie czerwcowego numeru W Drodze

Aborcja byłaby moralnie dopuszczalna jedynie wówczas, gdyby istniała absolutna pewność, że ludzki embrion nie jest człowiekiem. Takiej pewności nie można uzyskać i to stanowi wystarczające minimum dla moralnego i prawnego zakazu aborcji.

Zwolennicy aborcji wykorzystują argument dotyczący potencjału rozwojowego embrionu i mówią o „potencjalności” człowieczeństwa, o tym, że człowieczeństwo jest „właściwością rozwojową”, którą embrion ma rzekomo uzyskiwać dopiero w procesie stawania się człowiekiem. Jako moment uczłowieczenia embrionu wskazują pojawienie się np. zdolności do odczuwania cierpienia lub przynajmniej wykształcenie się zawiązka systemu nerwowego.

– Z biologicznego punktu widzenia poza poczęciem nie można wskazać innego, obiektywnego momentu w rozwoju embrionalnym czy płodowym, w którym miałoby się zaczynać życie człowieka. Próby przesunięcia tego momentu na późniejsze stadia rozwoju są arbitralne.

Biologia pokazuje, że od chwili zakończenia procesu zapłodnienia mamy do czynienia z nowym organizmem ludzkim, który nie żyje życiem ojca ani matki, nie jest organem organizmu matki ani jej nowotworem, lecz ma własną odrębną zasadę życia, jest wyposażony we własny unikalny genotyp, który jest taki sam jak u człowieka dorosłego i będzie funkcjonował przez całe późniejsze życie. Ten genotyp od samego poczęcia zarządza dalszym uporządkowanym rozwojem nowego organizmu, a biologiczne struktury, funkcje i możliwości dojrzałego organizmu są już od poczęcia zaprogramowane w materiale genetycznym zygoty.

Jednak wszystkie późniejsze doskonałości typowe dla człowieka rozwijają się z czasem.

– To prawda, nie zapominajmy jednak, że są to istotne przejawy człowieczeństwa, a nie istota człowieczeństwa. Dzięki tym przejawom organizm biologiczny nie staje się człowiekiem, lecz dzięki temu, że jest człowiekiem, może rozwinąć charakterystyczne dla niego przejawy człowieczeństwa.

Gdyby dopiero ich rozwinięte formy uznać za istotne kryteria człowieczeństwa i odmówić człowieczeństwa tym organizmom, które ich jeszcze nie rozwinęły, to wówczas można by odmówić człowieczeństwa i praw z nim związanych nie tylko płodom, ale także dzieciom i osobom upośledzonym. Takie próby miały miejsce w przeszłości i stały się ideologicznym paliwem dla różnych zbrodniczych systemów, doprowadzając do zagłady mnóstwa istnień ludzkich.

A co z odkryciami współczesnej biologii, wskazującymi na to, że z jednej strony embrion może się podzielić na dwa identyczne pod względem genetycznym embriony, a z drugiej strony dwa embriony mogą się połączyć w jeden zarodek, rozwijający się dalej w typowy już sposób?

– Zwolennicy aborcji rzeczywiście wykorzystują ten biologiczny fakt do tego, aby wskazywać, że momentem „ukształtowania człowieczeństwa” jest dopiero zagnieżdżenie się zarodka w macicy. Wcześniej bowiem może dochodzić do podziałów bliźniaczych, tak więc dopóki istnieje prawdopodobieństwo takiego podziału, nie możemy mówić o istocie ludzkiej.

Pojawia się wówczas pytanie, czym w takim razie są te embriony przed zagnieżdżeniem? Czy są jakąś odmianą istot międzygatunkowych? Przecież z biologicznego punktu widzenia przeczy temu ich w pełni ludzki genotyp i pochodzenie od rodziców, którzy należą do gatunku homo sapiens. W naturze nie występują takie przypadki, w których z pary osobników określonego gatunku przychodzi na świat osobnik innego gatunku. Na gruncie biologii istoty żywe dzielą się na wyraźnie wyodrębnione gatunki, między którymi nie ma płynnego przejścia.

Przyglądając się obecnie funkcjonującym w prawie polskim trzem okolicznościom dopuszczającym aborcję, najtrudniejszy wydaje się przypadek, kiedy ciąża jest skutkiem gwałtu. Zgwałcona, poniżona kobieta, wbrew swojej woli ma urodzić dziecko wyposażone także w materiał genetyczny ojca gwałciciela.

– Taka sytuacja jest absolutnie dramatyczna, niesprawiedliwa i nie da się jej cofnąć – nawet przez aborcję. Nie możemy przecież zapominać, że dziecko poczęte z gwałtu nie traci z tego tytułu nic ze swojego człowieczeństwa. Dlatego nie możemy realizować uprawnień matki kosztem życia dziecka, które nie ponosi przecież żadnej winy za sposób swojego poczęcia. Nie możemy za gwałt karać śmiercią dziecka. To byłaby ogromna niesprawiedliwość. W wyniku takiej aborcji zło jedynie by się powiększało.

W związku z tym zadaniem bliskich i państwa jest zapewnienie maksymalnej pomocy takiej kobiecie i dziecku, włącznie z możliwością oddania urodzonego dziecka do adopcji. Sprawca natomiast nie może pozostać bezkarny.

W przypadku zagrożenia życia matki mówi się często o oddaniu w jej ręce heroicznej decyzji, czy chce ratować życie własne, czy raczej dziecka. Heroiczność nie może być jednak narzucona nam odgórnie przez prawo. Być może uprawnione do pewnego stopnia jest budowanie analogii z heroicznością także w przypadku urodzenia dziecka poczętego przez gwałt?

– Taka analogia nie jest uprawniona. W przypadku zagrożenia życia matki mamy do czynienia z konfliktem „życie przeciwko życiu”.

Natomiast w sytuacji gwałtu, mimo całego jej tragizmu, ani życie dziecka, ani życie matki nie są zagrożone. Życie dziecka i jakość życia matki nie są dobrami porównywalnymi, dlatego nie można zabijać dziecka, aby poprawić jakość życia matki.

Poza tym zabicie dziecka nie zaradzi krzywdzie i cierpieniu kobiety. Nie można karać za dokonaną niesprawiedliwość bezbronnego dziecka, które przecież nie jest jej sprawcą.

Kościół stoi na stanowisku, że fundamentem demokracji jest godność człowieka. Z tego powodu sprzeciwia się on „dyktaturze relatywizmu”. Gdzie w takim razie znajduje się granica prawnej gwarancji tej godności?

– Rolą państwa nie jest dowodzenie istnienia godności osoby ludzkiej i momentu, w którym taką godność się uzyskuje. Nie jest ono też uprawnione do tego, aby komuś taką godność przyznawać. Jest to godność przyrodzona, a nie nadana. Państwo powinno więc ją uznawać od poczęcia i chronić. Sytuacja, w której państwo uzurpuje sobie prawo do definiowania godności ludzkiej czy rozporządzania nią, prowadzi nas wprost do totalitaryzmu. Historia dostarcza nam wiele przykładów takiego podziału na ludzi i nieludzi. Konsekwencje zawsze będą tragiczne.

Rolą państwa nie jest też ściganie i karanie wszystkich moralnie złych czynów, lecz troska o dobro wspólne, która przejawia się w stwarzaniu odpowiednich warunków życia, umożliwiających każdemu człowiekowi jego pełny rozwój.

Zadaniem państwa jest ochrona życia nienarodzonych, tak samo jest nim prowadzenie aktywnej polityki prorodzinnej.

Aborcja jest przestępstwem, które godzi w osoby nienarodzone i pozostawałaby takim przestępstwem nawet wówczas, gdyby Kościół nie istniał. Dlatego sprawiedliwość domaga się, aby chronić zagrożone aborcją niewinne istoty ludzkie. Stąd oprócz ważnej roli edukacji, informacji, katechezy i spowiedzi, potrzeba dodatkowych działań prawnych.

Choć bez penalizacji przestępstwa aborcji raczej się nie obędzie, to jednak nie o penalizację tutaj chodzi. Celem prawa ma być przede wszystkim ochrona życia poczętego. Penalizacja jest wtórna, jest tylko środkiem i najlepiej byłoby, gdyby miała zakres możliwie jak najbardziej ograniczony.

Osobiście nie jestem zwolennikiem karania kobiet, które dokonały aborcji, ponieważ one często są ofiarami tej sytuacji.

Rozumiemy więc, że dopóki nie zostanie wprowadzony pełny zakaz aborcji, dopóty Kościół będzie stał na stanowisku, że państwo nie wypełnia swojej podstawowej roli i nie chroni godności ludzkiej, szkodząc de facto dobru wspólnemu?

– To chyba zbyt ostre sformułowanie. Powiedziałbym raczej, że państwo nie w pełni chroni ludzką godność, co nie oznacza, że w ogóle jej nie chroni. Podobnie można powiedzieć, że państwo nie w pełni chroni dobro wspólne, co nie oznacza, że mu szkodzi.

Dlatego bardziej właściwe byłoby określenie, że państwo w tej dziedzinie wypełnia swoją rolę czy obowiązki częściowo, w sposób niepełny czy niezadowalający, ale nie można powiedzieć, że absolutnie ich nie wypełnia. Czasami taki stan może być najlepszy z tego, co realistycznie można osiągnąć przy panującej świadomości społecznej i układzie sił politycznych, czasami natomiast może się okazać, że państwo stać na więcej.

I Kościół powinien o tym przypominać?

– Nie tylko przypominać, ale też stawiać politykom i społeczeństwu to niewygodne pytanie: „Czy przypadkiem obecnie nie stać nas na więcej, bo ochrona życia poczętego tego się absolutnie domaga?”. Z faktu, że nawet najdoskonalsze prawo nie będzie nigdy w stanie zapewnić wszystkim skutecznej ochrony życia, nie wynika, że jest ono zupełnie bezużyteczne czy szkodliwe i że trzeba je znieść. Nie są zatem rzetelne argumenty tych, którzy mówią: „I tak nie damy rady wykryć wszystkich przypadków aborcji”, albo: „Prokurator będzie wsadzał do więzienia biedne, wykorzystane kobiety, czy nawet już matki”, i tym podobne. Przecież w dziedzinie innych przestępstw, na przykład kradzieży, nie mówimy, że nie należy zakazywać kradzieży, bo nie wszystkie kradzieże da się wykryć, a niektórzy ludzie kradną, bo są w ciężkiej sytuacji życiowej, i że należy poprzestać na szerokiej kampanii informacyjnej, ukazującej moralne zło kradzieży i formującej ludzkie sumienia.

W przypadku aborcji sprawa jest więc jasna – argumentacja wywodzi się z naturalnego porządku etycznego, spór zaś ma charakter uniwersalny, nie konfesyjny, a sam „kaliber” czy stawka tego sporu jest tak wysoka, że rzeczą oczywistą wydaje się rozstrzyganie go za pośrednictwem narzędzi prawnych. Czy jednak w związku z tym nie pojawia się pewna niekonsekwencja: z jednej strony prawo zakazuje aborcji, a z drugiej zezwala na inny czyn, moralnie niedozwolony przez Kościół, jakim jest antykoncepcja. Przecież Kościół uczy, że moralne zło antykoncepcji wynika z prawa naturalnego, a zatem każdy człowiek może je rozpoznać.

– Prawo stanowione nie może zakazywać wszystkich czynów moralnie złych. Takie restrykcyjne prawo przyniosłoby zły skutek wychowawczy i tym samym miałoby szkodliwy wpływ na dobro wspólne. Ludzie unikaliby zła głównie z lęku przed sankcją karną, zamiast dążyć w sposób wolny do moralnej dojrzałości. To byłby jakiś rodzaj groźnego totalitaryzmu, który przyniósłby opłakane skutki, prowadząc do wychowania pokoleń zalęknionych obywateli. Chodzi przecież o to, aby ludzie rozumieli, że w dłuższej perspektywie dobro moralne służy im samym, umacnia ich godność, daje poczucie sensu życia. I to z tego powodu warto, aby ich czyny były moralnie dobre, a nie dlatego, że za zło zostaną ukarani przez prawo.

Dlatego nie wolno wszystkich złych czynów kryminalizować, ścigać i karać.

Stąd, o ile dobrowolne stosowanie antykoncepcji, chociaż jest moralnie złe, nie jest czynem o jakiejś ewidentnej szkodliwości społecznej, o tyle aborcja nim jest. Nikt nikomu nie nakazuje stosowania antykoncepcji i ci, którzy ją stosują, robią to wyłącznie na swój własny rachunek.

Tymczasem chociaż aborcji również nikt nikomu nie nakazuje, to jednak ci, którzy jej dokonują, nie czynią tego wyłącznie na swój własny rachunek, ale krzywdzą tym w stopniu absolutnym innych ludzi, którymi są dzieci nienarodzone.

Czy walcząc o zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej, nie narażamy się w przyszłości na „działanie kontrujące” ze strony ugrupowań lewicowych, które po odzyskaniu większego wpływu w parlamencie mogłyby doprowadzić do liberalizacji prawa nawet w stosunku do tej ustawy, którą mamy obecnie, np. poprzez wprowadzenie aborcji ze względów społecznych?

– Takie zagrożenie jest oczywiście możliwe, ale nie jest czymś, co można już teraz przewidzieć w sposób pewny lub przynajmniej wysoce prawdopodobny. A poza tym, nawet jeśli pozostaniemy przy obecnej regulacji prawnej, stanowiącej wynik kompromisu politycznego z 1993 roku, to jakie mamy gwarancje, że po odzyskaniu w przyszłości większego wpływu w parlamencie ugrupowania lewicowe nie będą chciały jej zliberalizować? Myślę więc, że prawdopodobieństwo „działań kontrujących” jest takie samo niezależnie od tego, czy obecne przepisy będą zaostrzone, czy nie.

Czy politycy sprzeciwiający się aborcji, godząc się na kompromis, postępują moralnie niegodziwie?

– Jeśli polityczny realizm pokazuje, że nie da się ustanowić prawa, które w pełni chroni życie poczęte, to postępuje się słusznie, głosując za ustawą, która nie chroni tego życia w pełni, ale mimo to chroni je bardziej niż ustawa obowiązująca dotychczas.

Co nie znaczy, że głosuje się przeciwko ochronie życia poczętego: należałoby powiedzieć, że dąży się do ograniczenia złych skutków dotychczasowego prawa. Nie jest to zatem przypadek niedozwolonego współdziałania w złu aborcji, ale próba jego ograniczenia (Evangelium vitae, 73). Starając się jednak o polityczny kompromis, nie można zrezygnować ze słuchania własnego sumienia po to, aby uszanować sumienia innych i kierować się ich wskazaniami. Własne sumienie ma zawsze prymat.

A co podpowiada nam obecnie realizm polityczny? Czy aktualne warunki pozwalają na ustanowienie prawa bardziej sprawiedliwego niż to, które obecnie mamy? Czy w przewidywanej przyszłości będą ewidentnie lepsze warunki niż te, które mamy obecnie? Myślę, że Kościół ma prawo artykułować swoje własne odpowiedzi na te pytania.

Zaraz pojawia się jednak zarzut, że Kościół miesza się do polityki.

– Mieszanie się do polityki byłoby wówczas, gdyby władza kościelna chciała mieć jakiś udział w sprawowaniu władzy w państwie, gdyby chciała narzędziami prawnymi narzucać przepisy ściśle religijne tym, którzy nie należą do Kościoła, albo gdyby chciała dla samej siebie jakichś przywilejów czy korzyści, które nie należą się jej na podstawie sprawiedliwej dystrybucji dobra wspólnego. Apel Kościoła do polityków o lepszą ochronę życia ludzkiego nie jest nieuprawnionym mieszaniem się Kościoła do polityki.

Kościół musi być oczywiście ostrożny w swoich relacjach z partiami politycznymi, bo te mogą go wciągnąć w partyjne i polityczne rozgrywki, na czym może stracić wizerunek Kościoła, jego misja i wiarygodność. 

Tekst ukazał się w miesięczniku „W drodze” 6/2016. Tytuł i lead pochodzą od redakcji Dominikanie.pl.

Wywiad z Robertem Plichem OP w wersji rozszerzonej ukazał się w kwietniu 2016 na stronie jagiellonski24.pl

Przejdź do strony Miesięcznika W Drodze

Processed with VSCO with a6 preset