Pokładam nadzieję w Panu, ufam Jego słowu.

Nagrania kazań na niedzielę:

 

Odwagi! To Ja jestem, nie bójcie się!
 Odwagi! To Ja jestem, nie bójcie się!

Komentarze z miesięcznika „W drodze”:
Cichutkie westchnienie

 Paweł Krupa OP

 1 Krl 19, 9a. 11-13 • Ps 85 • Rz 9, 1-5 • Mt 14, 22-33

Czytam dzisiejszy fragment Listu do Rzymian z zadumą i zakłopotaniem. Oto św. Paweł boleje nad tym, że jego rodacy nie przyjmują Jezusa za swojego Pana i Zbawiciela. Jego ból jest tak wielki, że byłby gotów – o szaleństwo! – odłączyć się od Chrystusowej łaski, jeśli dzięki temu jego bracia, Żydzi, przyjęliby w sercach tego Mesjasza, który objawił mu się na drodze do Damaszku. Bo przecież oni właśnie, Izraelici (używa pełnego szacunku imienia, nadanego im przez samego Boga), mają pełnię duchowych darów: „przybrane synostwo i chwałę, przymierza i nadanie Prawa, pełnienie służby Bożej i obietnice” (Rz 9, 4). Dlaczego więc nie przyjmują Chrystusa, skoro tak wiele otrzymali i tak bardzo starają się żyć na miarę tego obdarowania?

I tu pojawia się zakłopotanie. Bo my wprawdzie przyjęliśmy Chrystusa, tylko czy naprawdę czujemy się przez to synami Boga? Czy jesteśmy świadomi chwały naszego wybrania? Czy na nasze życie realnie wpływa to, że Bóg zawarł z nami przymierze, którego rdzeniem jest Prawo, również Prawo Ducha, nadane w Chrystusie? Czy obietnica życia wiecznego napawa nas radością i nadzieją? Przecież jesteśmy jej adresatami. I wreszcie czy pełnienie służby Bożej jest naszą chlubą? Przy tym ostatnim myślę o tak wielu chrześcijanach, dla których niedzielna Eucharystia czy codzienna modlitwa są raczej uciążliwym odrobkiem niż zaszczytem.

Wzdycham więc sobie cichutko, ale naprawdę z głębi serca: Chryste, daj się odnaleźć i rozpoznać tym, którzy nie chcą lub nie potrafią Ciebie przyjąć – usuwaj przeszkody, lecz zranienia, wspomagaj osłabłe umysły i serca! Chryste, pomóż nam, Twoim siostrom i braciom, żyć jak najpełniej darami, którymi nas obdarzyłeś. Obyśmy naprawdę stawali się „wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem Bogu na własność przeznaczonym”, abyśmy „ogłaszali dzieła potęgi Tego, który nas wezwał z ciemności do przedziwnego swojego światła, my, którzyśmy byli nie-ludem, teraz zaś jesteśmy ludem Bożym” (por. 1 P 2, 9-10).

 

Pana nie było w wichurze
Pana nie było w wichurze

Kościół otwarty – Kościół zamknięty

Wojciech Prus OP

1 Krl 19, 9a. 11-13 • Ps 85 • Rz 9, 1-5 • Mt 14, 22-33

Ojcowie Kościoła lubią pytać o rzeczy niedopowiedziane w Ewangelii. Dlaczego święty Piotr zaczął tonąć, skoro kilka kroków po jeziorze uszedł? Silny wiatr nie tłumaczy wszystkiego, jego porywy robiły przecież na nim wrażenie już wtedy, gdy wychodził z łodzi. Kryzys nadszedł, bo Piotr przestał patrzeć na Jezusa. Spojrzał na siebie i przerażony zanurzył się w wodzie. Dla Ojców historia kroczenia po wodzie objaśnia tajemnicę modlitwy. Jest ona patrzeniem na Jezusa, które pozwala nie przestraszyć się życia. I dlatego bardzo by się cieszyli, widząc, jak liturgia łączy tę Ewangelię z opowiadaniem o proroku Eliaszu, rozpoznającym obecność Jahwe w łagodnym powiewie. Oczywiście, Bóg mógł się objawić prorokowi w gwałtownym huraganie. Ale wtedy najbardziej potrzebował on ciszy i ukojenia.

Wakacyjne rozjazdy to okazja do poszukiwania modlitwy ukojenia. Warto zajść do niewielkich kościołów w letniskowych miejscowościach w poszukiwaniu ochłody i spojrzenia Jezusa. Z otwartymi kościołami bywa jednak różnie. Kilka lat temu, zainspirowany książką Zygmunta Kubiaka Nowy brewiarz Europejczyka, zapragnąłem nawiedzić kościół w Zwoleniu, miejscowości leżącej w pół drogi między Radomiem i Puławami. Przeniesiono tam doczesne szczątki wielkiego Jana Kochanowskiego. Powracając dzięki Kubiakowi po latach do poety z Czarnolasu, chciałem w ciszy podziękować za obu wielkich mężów ducha. Okazja się nadarzyła, gdy ze znajomymi jechaliśmy z Warszawy do klasztoru w Sandomierzu. Drogą nad Wisłą, przez Puszczę Kozienicką, dotarliśmy pod kościół Podwyższenia Krzyża Świętego. Trwały przy nim prace, ale jego drzwi były zamknięte. Obeszliśmy wszystko kilka razy, pytaliśmy sprzątających i nic. Nie zdarzyło się tak, jak w inny dzień wakacji, kiedy w Kwiatoniu, wiosce zagubionej w Beskidzie Niskim, zobaczyłem zmierzającą do cerkiewki babuleńkę w kwiecistej chustce. Spostrzegła nas przez okno i szła otworzyć. Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że to jej święty Piotr przekazał na chwilę klucze Królestwa.

Od tamtej pory z większą wdzięcznością myślę o starszych osobach w Kościele. Moja ciocia, emerytka, przez cały dzień dyżuruje ze znajomymi na zmianę przed tabernakulum. Dzięki temu świątynia jest otwarta, za co chwała proboszczowi, który potrafił zmobilizować tę modlitewną armię. Ci ludzie na swój sposób uczestniczą we władzy kluczy Apostoła Piotra i, mając wzrok utkwiony w Jezusa, sprawiają, że Kościół nie tonie. A zabiegani, którym daleko jeszcze do starości, mogą tam wpaść na chwilę i doznać ukojenia.

 

Chrystus, Ten, który jest ponad wszystkim, Bóg błogosławiony na wieki
Chrystus, Ten, który jest ponad wszystkim, Bóg błogosławiony na wieki

Uciszyć burzę

Marek Miławicki OP

1 Krl 19, 9a. 11-13 • Ps 85 • Rz 9, 1-5 • Mt 14, 22-33

W nocy podczas burzy uczniowie Jezusa znajdowali się na jeziorze Genezaret. Ogarnął ich strach i niepokój, gdyż łódź, na której się znajdowali, była miotana falami „sporo stadiów od brzegu” (por. Mt 14, 24).

Burza czy też walka z żywiołami natury w kulturze biblijnej symbolizują walkę ze Złym. Łódź natomiast, na której znajdują się uczniowie, symbolizuje Kościół. Również i on jest miotany falami historii. Jan Paweł II w jednym ze swoich kazań środowych mówił: „Uciszenie burzy na jeziorze Genezaret będzie odczytywane z kolei jako »znak« trwałej obecności Chrystusa w »łodzi« Kościoła, która nieraz w ciągu dziejów bywa narażona na burzę i wichry […] Jezus przychodzący do uczniów po Jeziorze również stanowi »znak« Jego obecności: czuwania nad uczniami i Kościołem. »Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się!« – mówi do Apostołów”. Wiosłowanie oznacza tu walkę ze złymi mocami, z ludzką słabością.

Zło jest zabójcze dla nas i innych, którym je czynimy. Niszczy i zabija życie Boże. Miotają nami fale grzeszności, ułomności i słabości. One mogą nas pochłonąć. Gdy jesteśmy w tragicznej sytuacji i czujemy, że fale zła nas zabijają, wówczas musimy wołać do Jezusa: „Panie, ratuj mnie”, jak wołał Piotr, gdy idąc do Niego po wodzie, zląkł się i zaczął tonąć. Potrzebujemy Jego pomocy, Jego łaski.

Eliasz zrozumiał, że Bóg przychodzi do niego nie w gwałtownej wichurze, trzęsieniu ziemi czy w ogniu, ale w „szmerze łagodnego powiewu”. W naszym życiu po przezwyciężeniu różnych kataklizmów również zapanuje spokój, harmonia, będzie obecny Bóg. Z naszym życiem bowiem jest podobnie jak ze zmieniającą się pogodą. Raz jest burza, wichura, a potem następuje piękna, słoneczna pogoda. Musimy mieć jednak nadzieję. Trzeba zdobyć się na trud przezwyciężania tego, co nas spotyka, by fale zła nas nie pochłonęły, by nasze grzechy, słabości nie zabiły w nas życia duchowego, życia Bożego. Trzeba do Chrystusa wołać i błagać Go o pomoc. Jeżeli chcemy, żeby On w naszym życiu działał, nas prowadził, pomagał wychodzić ze zła, które nas niszczy, musimy całkowicie Jemu zawierzyć. „Czemu zwątpiłeś, małej wiary?” – pyta każdego z nas Jezus. Bez wiary i ufności będziemy ludźmi nieufnymi, szukającymi własnych rozwiązań i często będziemy znajdowali się w sytuacji tonącego Piotra.