6 sierpnia – Przemienienie Pańskie.

Wydarzenie na Górze Tabor należy postrzegać jako nieodzowny etap na drodze poznania samego siebie. Poznanie jest drogą, na którą Jezus zaprasza uczniów w trakcie towarzyszenie Jemu w drodze do Jerozolimy. Pielgrzymowanie wraz z Mistrzem wymaga metanoi, czyli bardzo trudnej konfrontacji nie tylko ze doświadczanym fizycznym wysiłkiem związanym z drogą, ale ze swoim sposobem myślenia, które się odsłania na tej drodze.

Ewangelista Jan notuje, że gdy uczniowie idą za Jezusem, kierując się wskazaniem Jana Chrzciciela, Chrystusa pyta ich: „czego szukacie?” (J 1, 38). Mistrz, pytając o motywację, zaprasza nas do pielgrzymowania w głąb samego siebie, do koniecznej konfrontacji z pytaniem nie tylko o to za „kim” idę, ale z pytaniem „kto” idzie.

Znana jest sentencja ojców pustyni, że „poznać siebie znaczy więcej niż wskrzeszać umarłych”. Można mieć właściwe wyznanie wiary tak, jak św. Piotr (por. Mt 16, 13-20) i tak jak on, mieć szczerą intencję bycia wiernym do końca (por. Mt 26, 33). Jeśli jednak uczeń Jezusa nie skonfrontuje się pokornie ze swoimi rzeczywistymi ambicjami i kruchością, nigdy nie otworzy się na moc miłosiernej Łaski.

List do Hebrajczyków zachęca nas: „patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala” (12, 2). Wpatrywanie się w Jezusa ma nas uzdolnić do odważnego zajrzenia w siebie i podjęcia walki, która prowadzi do przemiany.

Pierwszym etapem przed podjęciem jakichkolwiek zadań w imię Jezusa, jest wejście razem z Nim na drogę zmagania na pustyni z samym sobą i swoimi pokusami: „Jezus pełen Ducha Świętego, powrócił znad Jordanu i Duch prowadził Go po pustyni” (Łk 4,1). Skały, pośród których Jezus staje sam na sam wobec pokus szatana, w chrześcijaństwie są symbolem życia duchowego. Kuszenie okazuje się więc jednym z elementów życia w Duchu, bo tu człowiek rozstrzyga przed sobą i Bogiem, kim naprawdę jest. Doświadczenie słabości woli w kuszeniu pomaga poznać, jakie są efekty ascezy o własnych siłach, wyłącznie „według ciała”, aby otworzyć się na owoce wysiłku, który przychodzi „według Ducha”.

Pokusa, jako przestrzeń zmagania się naszej wolności, jak najbardziej jest jednym z właściwych elementów duchowej walki ze złym duchem. Rozpoznając wszystko, co proponuje świat,  chrześcijanin, choć w nim mieszka, nie jest jego ducha. Dlatego konfrontuje się ze sobą: ze swoimi potrzebami, pragnieniami i pokusami. Po grzechu człowiek w „trudzie i pocie czoła” wędruje przez wszystkie meandry pokus, by poznać siebie. Na pustyni zrzuca się pokornie wszelkie maski, by ostatecznie odpocząć od udawania i ukryć się ufnie w pełnieniu woli Ojca. Jezus mówił, że Jego pokarmem było pełnienie woli Ojca (por. J 4,34) – tu jest ukryta tajemnica odnalezienia pełni w Duchu. Trud walki z pokusą – przekleństwo człowieka – nabiera duchowego znaczenia, ożywiony obecnością Boga. Staje się ascezą, która włącza nasz ludzki dynamizm w Boskie działanie.

Można śmiało powiedzieć, że zmaganie na pustyni „trwa” przez całą drogę Jezusa z uczniami. Gdy Chrystus  trzykrotnie mówi im o swoim odrzuceniu i śmierci w Jerozolimie, Ewangelia notuje, że apostołowie są poddani trzykrotnej pokusie (por. Mt 16, 21-23; Mk 9, 30-37; Mt 20, 18-28). 22,43). Ostateczną „próbę” i swoją „godzinę” Jezus przechodzi w Ogrójcu i na krzyżu. Będzie to także najtrudniejsza próba dla uczniów.

Konfrontacja ze samym sobą, dogłębne poznanie siebie w pokusie i doświadczeniach może zakończyć się rozpaczą, jeśli nie usłyszymy innego pytania Jezusa, które także zanotował apostoł Jan: „Kogo szukacie?” (J 20,15).

Wpatrywaniu się w siebie samego musi towarzyszyć jednoczesne ufne i niestanne wpatrywanie się w Oblicze Chrystusa. Tego zabrakło Judaszowi, który w obliczu Paschy widząc w swojej zdradzie swoją ludzką kondycję i biedę, nie uciekł się do przesłania, które czekało na niego w miłosiernym Obliczu Chrystusa. Zgubna i destrukcyjna jest niewiara w to, że nasze imię dla Boga zawsze pozostaje cenne, gdyż sam je nam ofiarował bez naszej zasługi: „ukochany”, „ukochana”!

Pastor i męczennik Dietrich Bonhoeffer w swoich więziennych listach zostawił świadectwo tego, jak nie wystarczająca i nie trwała jest ocena samego siebie bez poznania tego, jak widzi nas sam Bóg:

Kim jestem?

Kim jestem? Często mówią mi, że

wychodzę z mojej celi

opanowany i pogodny, i mocny

niczym pan ze swojego zamku

Kim jestem? Często mówią mi, że

rozmawiam z moimi strażnikami

swobodnie i życzliwie, i jasno,

jakbym władał nad nimi.

Kim jestem? Często mówią mi, że znoszę dni nieszczęścia

spokojnie, z uśmiechem i dumnie,

niczym ktoś do zwycięstwa zwykły.

Czy jestem naprawdę tym, co inni o mnie mówią?

A może jestem tylko tym, co sam wiem o sobie?

Niespokojny, tęskniący, chory, niczym ptak w klatce,

z trudem oddycham, jakby dławiło mnie coś w krtani,

pragnę kolorów, kwiatów, głosu ptaków,

oczekuję słowa dobrego, bliskości człowieka,

drżę przed gniewem despotyzmu i upokarzającymi zniewagami,

w bezustannym oczekiwaniu na wielkie sprawy

bezsilny trwożę się o przyjaciół w nieskończonej dali,

zmęczony jestem i brak mi pragnienia modlitwy, myślenia, działania,

skończony i gotowy rozstać się ze wszystkim?

Kim jestem? Tym czy tamtym?

A może dzisiaj jestem jednym, a nazajutrz drugim?

A może tym i tym zarazem? Przed ludźmi obłudnikiem,

przed sobą wzgardzonym wrażliwym cherlakiem?

A może, co we mnie jeszcze zostało, podobne jest do rozbitej armii,

która w panice ucieka z pola już rozstrzygniętej bitwy?

Kim jestem? To wewnętrzne pytanie kpić ze mnie może.

Kim jestem, znasz mnie, Twój jestem, o Boże!

Niepokój sumienia powinien zrodzić tęsknotę za uzdrawiającym spojrzeniem Jezusa, które przywraca nam wychodzące z dobroci Ojca spojrzenie błogosławieństwa, w którym nasz grzech nie był w żadnym sensie przewidywany. Największy grzesznik nie przestaje bowiem gościć w sobie boski Obraz, czy wie o tym, czy nie: „Albowiem Bóg, ten, który rozkazał ciemnościom, by zajaśniały światłem, zabłysnął w naszych sercach, by olśnić nas jasnością poznania chwały Bożej na Obliczu Chrystusa (2 Kor 4, 6) i „my wszyscy z odsłoniętą twarzą wpatrujemy się w jasność Pańską jakby w zwierciadle; za sprawą Ducha Pańskiego, coraz bardziej jaśniejąc, upodabniamy się do Jego obrazu” (2 Kor 3, 18).

Tabor to nie jest jednostkowe wydarzenie, ale doświadczenie, które powinno nam towarzyszyć przez całą naszą drogę za Jezusem, na której poznajemy siebie.  Jan Paweł II przed nadchodzącym  trzecim tysiącleciem chrześcijaństwa mówił, że najważniejszym zadaniem chrześcijan będzie nieustanne wpatrywanie się w Oblicze Chrystusa. W Nim objawia kochającą Twarz – jaśniejącą niewyobrażalną dobrocią Ojca. „Panie, dobrze, że tu jesteśmy” – wyznaje ufnie Piotr. Trzeba tu być, patrzeć na tę Twarz tak, by ją rozpoznać także w doświadczeniu krzyża i śmierci, by je udźwignąć. Tylko patrząc na Twarz Jezusa można przetrwać i przejść skandal śmierci.

Odkąd w spojrzeniu Jezusa odsłoniło się ostatecznie Oblicze miłości Boga, w każdym człowieku może obudzić się ostateczna ufność. Dobrze jest więc odpocząć w Przemienionym Obliczu Chrystusa. Wpatrywanie się w Nie jest duchowym sposobem na nieustające zadomowienie się w Bogu pośród niepewności i przemijalności, którą naznaczona jest nasza codzienność.

Ojciec Aleksander Mień – prawosławny duchowny i duchowy przewodnik modlił się: „Prosimy Cię,  daj nam, o Boski nauczycielu, moc i wiarę, niezłomną nadzieję i ogień miłości do Ciebie. Kiedy pobłądziwszy na ścieżkach życia zatrzymamy się, nie wiedząc, dokąd iść dalej, daj nam zobaczyć w ciemnościach Twoje Oblicze. Amen”.